Od niedawna dzieci bawią się razem. Najczęściej w szpital albo w chorego Julcika, albo budują z klocków (szpital oczywiście). Potrafią tak spędzić nawet godzinę! Julek nie ucieka, poddaje się wizji starszej siostry i zadowolony odgrywa doskonale znaną mu rolę pacjenta. Jest to dla mnie wyjątkowa sytuacja: przez ponad godzinę dziecko nie wymaga zaangażowania żadnego z rodziców lub terapeutów. Ponadto siostra wplata w zabawę elementy logopedyczne odpytując Julka z sylabek.
Wczoraj w trakcie takiej zabawy skoczyłam pod prysznic.
I przypomniała mi się sytuacja sprzed niespełna 5 lat: Julek był wtedy nieborakiem, po półrocznym pobycie w szpitalu. Był słabiutki, wymagał stałej uwagi, jedna para rąk nie wystarczała, by go odpowiednio zaopiekować. Tata chodził do pracy, Alinka do przedszkola, a my dzień za dniem oswajaliśmy sytuację domową. Pewnego dnia, gdy Julek miał drzemkę chciałam skoczyć pod prysznic. Kiedy tylko o tym pomyślałam, Juluś przekulał się na drugi boczek, rurka od respiratora się odłączyła i przyssała do poduszki, więc respirator nie zaalarmował odłączenia obwodu. Na szczęście nie włączyłam jeszcze wody. Inaczej mogłabym nie wychwycić subtelnej zmiany szelestu respiratora, który zamiast w płuca śpiącego dziecka wdmuchiwał powietrze w poduszkę. W gruncie rzeczy nic się nie stało, ale kąpiel przełożyłam na wieczór.
Jakie to szczęście, że wyjście pod prysznic już nie jest wyzwaniem.