Ze spacerem to jest tak, że żeby się na niego wybrać trzeba zapakować: respirator, pulsoksymetr, ssak, ambu, cewniki do odsysania, ampułki z solą fizjologiczną, zapasową rurkę tracheo, opaskę mocującą, rękawiczki jałowe, płyn do dezynfekcji rąk, plecak z żywieniem i pompą. Julka w odpowiednim stroju i humorze. Nie wspomnę o rzeczach oczywistych dla wszystkich dzieci. Trzeba wybrać moment, kiedy nie spodziewamy się akurat planowej wizyty osób z zespołu medyczno-rehabilitacyjnego. Moment między karmieniami (albo ewentualnie zabrać ze sobą mleko na wynos i strzykawkę do sondy). Znowu nie będę o czymś wspominać, czyli o pogodzie.
Ale to wszystko jest do ogarnięcia. W 15 minut (bez makijażu).
Problem zaczyna się wtedy, gdy Julek ma dzień, w którym nie zadowala go zwykłe powietrze atmosferyczne i życzy sobie dodatkowej podaży tlenu.
No i wtedy bez względu na nastroje, pogodę, układ gwiazd i planet wyjść się nie da. Koniec kropka. Bo nasz koncentrator tlenu jest sprzętem absolutnie stacjonarnym.
Po kilku na prawdę pięknych dniach, które zmuszeni byliśmy przekiblować w domu postanowiliśmy nabyć koncentrator w wersji mobilnej. Sprzęt kosztuje niemało. Jego podstawowa bateria wytrzymuje niecałą godzinę. Jest wielkości respiratora. Czy nasz wózeczek pomieści kolejną maszynę? Na razie testujemy egzemplarz wypożyczony. O wynikach testów będziemy informować na bieżąco.